Pierwszy raz z tym pojęciem spotkałam się rok temu, na kursie literackim i choć jeszcze o tym nie wiedziałam, od kilku lat byłam swojego rodzaju self-publisherką.
Na długo przed podjęciem decyzji o wejściu do króliczej nory pisarstwa beletrystycznego założyłam niszowe czasopismo branżowe dla specjalistów terapii i edukacji z psami. W 2015 roku, kiedy pomysł był zaledwie pytaniem skierowanym do moich koleżanek i kolegów po fachu „co o tym myślicie?”, nie zastanawiałam się nad praktycznymi aspektami przedsięwzięcia. Publikacji branżowych w języku polskim było niewiele, z resztą kynoterapia (dogoterapia) nadal siedziała (i nadal siedzi) w tylnym rzędzie na potężnej auli dziedzin naukowych. Trochę aspirowałam do czasopisma o profilu akademickim, jednak różne przeciwności, z którymi musiałabym się wówczas mierzyć uświadomiły mi, że nasi czytelnicy nie będą zainteresowani analizą teorii, hipotez i wyników badań. Potrzebują spotkania z praktykami zajęć z psami poprzez ich pomysły na zajęcia, programy, scenariusze czy doświadczenia.
W styczniu 2017 roku powstał pierwszy, elektroniczny numer rozesłany do wszystkich zainteresowanych gratis. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że przez pierwsze dwa lata będziemy kwartalnikiem, w 2019 roku uda się opublikować pięć numerów, a od 2020 roku każda kolejna publikacja będzie się pojawiała co dwa miesiące. Moja firma nie weszła we współpracę z żadnym wydawnictwem, gdyż przy nakładzie nie większym niż 200 sztuk koszty z tym związane były nieadekwatne do rzeczywistej wartości przedsięwzięcia. W ten sposób Centrum Terapii i Edukacji Bajarnia piąty już rok jest dla siebie sterem i okrętem.
Szybko zrozumiałam, że w przypadku publikacji własnej książki muszę się zmierzyć z zupełnie innymi działaniami, w tym ze zbudowaniem strategii marketingowej na rynku, którego właściwie nie znam. Wypowiedzi w konwersacjach na grupach pisarskich sugerowały, że wydawanie książek w modelu self-publishingowym nie jest łatwe, ale warte każdej wyciśniętej kropli potu.
Dlaczego miałabym nie spróbować? Jeżeli piszesz, dlaczego Ty miałbyś (lub miałabyś) nie spróbować? Choć do odebrania paczki z fizycznym efektem mojej pracy jeszcze daleka droga już dzisiaj mogę Ci powiedzieć, że kiedy zdecydujesz się na samodzielne wydawnictwo poczujesz ekscytację, lekkość, wolność i determinację. Na pewno po drodze potknę się kilka razy, ale siniaki się goją.
Muszę w tym miejscu powiedzieć o moich bliskich, rodzinie i przyjaciołach, którzy przede mną wiedzieli, że self-publishing to lepsza dla mnie droga i wspaniałomyślnie nie próbowali mi tego siłą włożyć do głowy. Kiedy napiszesz książkę masz dwie drogi. Oddasz się w opiekuńcze ramiona wydawnictwa albo zrobisz to sam. „Sam” to złe słowo, przynajmniej w moim przypadku. Mam za sobą potężne wsparcie, doskonały zespół motywująco-dopingujący, armię szczerych beta-czytelników, bez których pewnie do teraz tkwiłabym w przygnębiającym nic-nie-robieniu.
Jeżeli właśnie coś piszesz i martwisz się, co powinieneś zrobić jako pierwsze po napisaniu i naniesieniu pierwszych poprawek podpowiem – znajdź dwie lub kilka życzliwych Ci osób, które to przeczytają. Nie martw się. Najpewniej będą szalenie szczęśliwi i dumni.