Chadzasz czasami samotnie po lesie lub parku?
Dworzec PKP w miejscowości Goczałkowice-Zdrój obok Czechowic-Dziedzic położony jest tuż przy stawie o poczciwym imieniu Maciek. Czekający na pociąg pasażerowie mogą oderwać się myślami od planów, spotkań czy innych zobowiązań i wpatrywać się w kojące lustro wody otoczone z niemal każdej strony lasem. Na dworzec można dotrzeć przez niewielki park i mimo bliskości z trasą nr 1 łączącą Katowice z Bielsko-Białą panuje tam małomiasteczkowy spokój.
7 czerwca 2006 roku moja rówieśniczka, Joanna Surowiecka spieszyła się na pociąg. Wybierała się do Katowic, na Górnośląską Wyższą Szkołę Handlową na egzamin z psychologii. Za chwilę miała skończyć sesję letnią i pierwszy rok studiów. Była świetnie przygotowana, a w wakacje wybierała się na Cypr, gdzie dzięki swojej uczelni miała realizować praktyki.
Nie było jeszcze dziewiątej rano.
Chadzasz po parku w drodze do pracy? Do szkoły? Na uczelnię? W piękną pogodę wysiadasz kilka przestanków tramwajowych szybciej, aby umilić sobie powrót do domu?
Wyszła z domu i miała do pokonania niewiele ponad dwa kilometry leśnej, mało uczęszczanej drogi, na której zakończeniu znajdował się przydworcowy park. Około 8.50 zadzwoniła do kolegi, który czekał na nią na dworcu. Nie zdążył odebrać telefonu, a kiedy do niej oddzwonił ona już nie odebrała.
Tego samego ranka trzydziestodwuletni mężczyzna sprzątał gałęzie i liście w tym samym parku z chodników nieopodal baru, w którym pracował. Nie wiem, o czym wtedy myślał Marek Z. Może o nienajlepszych widokach na przyszłość, bo w końcu jaki awans życiowy czeka pracownika porządkowego? Może był samotny i odrobinę użalał się nad sobą? A może nie myślał zupełnie o niczym w ten czerwcowy, ciepły poranek.
Wiadomym jest, że sprzątał liście zbyt blisko pewnej dróżki, o nieodpowiedniej godzinie. Splot tych wszystkich czasoprzestrzennych współrzędnych skrzyżował jego drogę z trasą skupionej na zbliżającym się egzaminie Joasi. Elegancko ubrana, atrakcyjna brunetka rzekomo zagaiła z nim rozmowę. Być może przypadkowo skrzyżowane spojrzenia porządkowy Marek potraktował jako sygnał, zachętę lub zaproszenie. Joanna jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że cokolwiek teraz powie będą to jej ostatnie słowa.
Nie wiemy, jak one brzmiały.
Po kilku godzinach siostra Joanny, Aneta próbowała się z nią skontaktować. Trzymała kciuki za egzamin i była ciekawa, jak jej poszło. Po kilku nieodebranych połączeniach odnalazła na dostępnym w 2006 roku komunikatorze internetowym znajomych Joasi ze studiów. Dowiedziała się, że jej starsza siostra nawet nie dotarła na uczelnię. Próbę kontaktu podejmuje mama Joasi, również bezskutecznie i właśnie wtedy znika sygnał jej telefonu.
Pani Surowiecka od razu zawiadomiła policję i rozpoczęto poszukiwania, w których oprócz władz brała udział rodzina, znajomi i przyjaciele dziewczyny, strażacy, GOPR-owcy i psy tropiące. Niestety zapach Joanny urywa się w okolicach mostu nad Wisłą – miejsca na trasie z domu państwa Surowieckich na dworzec kolejowy. Najbliżsi dziewczyny rozpaczliwie przepytują przechodniów przez kolejne dni. Rozwieszają i pokazują ogłoszenia, na których obiecują nagrodę pieniężną za pomoc w odnalezieniu córki, siostry, przyjaciółki. Są przekonani, że została uprowadzona, być może do agencji towarzyskiej.
W tym samym czasie studiowałam w mieście oddalonym od Goczałkowic o 440 kilometrów na północ. Kończyłam swój pierwszy rok. Chodziłam na uczelnię na pieszo, niejednokrotnie skracałam trasę dróżkami przez mniejsze i większe parki. Moi rodzice, z którymi miałam częsty kontakt, nie wiedzieli w który dzień i o której godzinie szłam na zaliczenie. Dzwoniliśmy do siebie, ale niezbyt często, a żadna z poznanych w tym roku osób nie była mi na tyle bliska, bym udostępniła jej do nich kontakt.
Kolejne dni, tygodnie, miesiące i w końcu lata państwo Surowieccy zastanawiali się, co się stało z ich piękną córką. Nie ustępowali w poszukiwaniach, o pomoc prosili nawet jasnowidzów, którzy byli przekonani, że Asia żyje i wskazywali przeróżne miejsca jej pobytu w Polsce i nie tylko. Przez te matactwa próbowali odzyskać córkę z rąk rzekomych porywaczy we Włoszech i Austrii.
Po roku policja przerwała poszukiwania i zrezygnowała z namierzania sygnału telefonu dziewczyny. Rozpacz i frustracja rodziców, którymi wręcz oddychali doprowadziły do złożenia pisma w 2010 roku z wnioskiem o ponowne namierzenie sygnału telefonu. Wówczas nastąpił przełom. System wskazał aktywność numeru IMEI – niepowtarzalny identyfikator konkretnego urządzenia, które ma dostęp do sieci LTE. Telefon Joasi był aktywny od czterech miesięcy. Używała go kobieta, która dostała go w prezencie od męża.
W dniu, w którym policja aresztowała Marka Z. mężczyzna pracował przy wyrębie drewna pod Legnicą. Oprócz żony miał również dziecko i życie, na które być może nie widział perspektyw cztery lata wcześniej.
Marek Z. musiał oglądać seriale, które ostatecznie doprowadziły zwrócenia ciała Joanny jej rodzicom. Myślał, że pozbycie się karty SIM wystarczy. Rozluźnił się, nabrał pewności siebie. Przez cztery lata wiódł spokojne życie, nikt go nawet nie przesłuchiwał, nie mówiąc o dodaniu do listy podejrzanych.
Dlaczego sprezentował telefon Joanny Surowieckiej swojej żonie? Chciał codziennie na niego patrzeć? Tryumfować za każdym razem, kiedy zobaczy go w rękach swojej kobiety lub gdy będzie do niego dzwonić? Niewykluczone, że powód był błahy. Może zapomniał o urodzinach ukochanej i z tak zwanego „braku laku” sięgnął w odmęty jakiejś zapomnianej szuflady.
Marek Z. przyznał się od razu, choć na początku sugerował, że to Joanna zagaiła rozmowę, a jej śmierć była przypadkowa. Nie zrozumieli się, nastąpiła szarpanina, ona się przewróciła i uderzyła głową o kamień.
Nie policzę, w ilu sprawach słyszałam o upadku ze schodów albo na twardy, niefortunnie usytuowany przedmiot.
Marek Z. opowiedział, jak tuż po śmierci dziewczyny został telefonicznie wezwany przez swoją szefową z baru, wokół którego miał sprzątać. Uporał się z zadaniem po czym wrócił do ciała i nakrył je zebranymi wcześniej liśćmi i gałęziami. Nic, poza tym. Dopiero o pierwszej w nocy wrócił z taczką, umieścił jej ciało w workach i wywiózł je na drugą stronę torów, tam, gdzie ludzie z reguły nie chodzą. W niewielkim zagajniku. Miejsce pochówku również nakrył tym, co w lesie miał pod ręką.
Po odkryciu zwłok i badaniu patologicznym ustalono, że czaszka dziewczyny była roztrzaskana. Śmierć w wyniku pojedynczego urazu nie wchodziła w grę. Dopiero wtedy Marek Z. przyznał, że po upadku Joanna zaczęła krzyczeć, więc uciszył ją i unieruchomił uderzając w jej głowę kamieniem, raz za razem.
W rozlicznych artykułach pojawiają się informacje, jakoby Marek Z. przyznał się do próby nieudanej nekrofilii tej nocy, kiedy przenosił jej ciało. Podobno w sądzie prokurator próbował udowodnić zatrzymanemu, że do morderstwa doszło z powodu nieudanej próby napaści seksualnej. Niestety obdukcja szczątków po tak długim czasie przebywania w ziemi nie wykazała choćby najmniejszego śladu, który mógłby posłużyć za dowód w sądzie na podparcie tej tezy.
Dlatego też zamiast dożywocia Marek Z. odsiaduje obecnie wyrok dwudziestu pięciu lat pozbawienia wolności z możliwością zwolnienia warunkowego po piętnastu latach. Możliwe, że wyjdzie na wolność w 2035 roku, jako sześćdziesięciojednoletni mężczyzna. Możliwe, że wyjdzie już za cztery lata, w wieku produkcyjnym, zdolny do pracy przez kolejną dekadę lub dłużej. Rzekomo poddaje się terapii ze względu na swoje skłonności sadomasochistyczne.
Cały czas myślę o rodzicach i siostrze Joanny. Myślę o tym odsłoniętym, widocznym miejscu w parku w biały dzień. Myślę o poszukiwaniach w okolicach dworca w dniu jej zaginięcia, które z jakiegoś powodu nie odkryły jej ciała. Myślę o tym, że nie przesłuchano mężczyzny, który pracował o tej porze w parku. O tym telefonie, bez którego rodzice nadal nie wiedzieliby, co się stało z ich córką. O walce ojca, by ponownie wszczęto namierzanie telefonu i nieznanym wielu osobom numerze IMEI. Myślę o lesie, który stał się miejscem spoczynku młodej studentki. Cmentarzem.
W wolnych chwilach śledzę różne sprawy z Polski i świata, a moją uwagę zwracają te, których początek, punkt kulminacyjny lub finał rozgrywają się w lesie. Sprawa Joanny Surowieckiej jest jedną z nich. Pozostawia wiele wątków do przemyślenia, uczy na błędach w postępowaniu, wystawia na próbę miłość do spacerów po zalesionym terenie.
Poniżej zamieszczam linki źródłowe, na podstawie których przygotowałam research do opisanej powyżej historii.
https://interwencja.polsatnews.pl/reportaz/2011-12-14/morderca-dal-telefon-zonie_1279410/
https://bielskobiala.naszemiasto.pl/tag/sprawa-joanny-surowieckiej
https://wiadomosci.onet.pl/slask/mowy-koncowe-w-procesie-zabojcy-19-latki/5y4dvjl
Źródła zamieszczonych zdjęć:
Zdjęcie dworca:
Zdjęcie mapy:
Google Maps
Zdjęcie Joanny:
http://www.poszukiwanimagazyn.pl/zaginiona-–-joanna-surowiecka.html
2 thoughts on “Leśny „Crime” i studentka spiesząca się na egzamin”
Comments are closed.