Drugi tydzień po podjęciu decyzji o samodzielnym wydawnictwie mogłabym zatytułować cytatem z reklamy: „czekanie jest najtrudniejsze”.
Powieść leży na warsztacie u „alfa-czytelnika” i czekam na profesjonalną recenzję. Zgodnie z przewidywaniami recenzent potrzebuje kilku tygodni na rozłożenie mojej twórczości na czynniki pierwsze, a mnie pozostało zająć sobie czas innymi zadaniami.
Przed konkretami pragnę powiedzieć kilka słów o grupach pisarskich, do których warto się przyłączyć na social-mediach. Możemy wówczas podpatrywać innych amatorów wszelkiego pióra, śledzić ich zmagania, gratulować kolejnych sukcesów i wspierać tych, którzy zmagają się z różnymi przeciwnościami losu na swojej twórczej drodze. Oprócz wielu plusów są niestety również minusy.
Obserwowanie poczynań innych bratnich dusz motywuje, inspiruje, otwiera na pewne sprawy oczy, uczy i cieszy, ale… niekiedy wywołuje inne emocje. Emocje, które powodują, że młody self-publisher zaczyna wątpić w swoje dzieło. Niektóre wpisy takie są. Widzimy, jak ktoś wygrywa kolejny konkurs literacki, publikuje opowiadania w świetnym periodyku albo cieszy się z innymi sukcesem podpisania umowy z dobrym wydawnictwem.
Co robi w tym samym czasie młody pisarz-debiutant-wydawca? Trochę go ściska w żołądku. Kłuje go w bok mała szpilka zazdrości. Porównuje siebie i swoje pierwsze dokonanie z innymi.
Tutaj warto się zatrzymać. Powiedzieć sobie głośne STOP.
Z jakiegoś powodu podjąłeś/podjęłaś decyzję o „selfie”. W moim przypadku jest to silna wiara w opowiedzianą historię, w jej bohaterów i problematykę. Na pewno trzeba nad nią popracować, być może nieco przebudować. Jako stary mistrz gawędy przy harcerskim ognisku czuję tę opowieść i wiem, że wylałam ją z siebie po coś. A absolutna wolność twórcza, której się wyzbywamy podczas współpracy z jakimkolwiek wydawnictwem jest dorodną wiśnią na tym torcie.
W chwilach zwątpień przypnij swoją przewodnią myśl na pulpicie albo tablicy korkowej przy biurku. Niech patrzy na Ciebie i przypomina o sobie.
Jakie zadania miała początkująca self-publisherka w drugim tygodniu?
Nadzorowanie prac nad okładką promocyjną – co nie znaczy, że będzie ostatecznym projektem. Zdecydowałam się wybrać „tego jedynego” grafika, nawiązać z nim współpracę, zaplanować kolejne działania, bo przecież współpraca nie musi się zakończyć na okładce.
Planowanie strategii marketingowej. Co w ogóle robić? Czy skonsultować się z profesjonalistami? Które działania jakich pisarzy rzucają mi się w oczy? Czy dam sobie z tym radę? Czy stać mnie na to finansowo i czasowo?
Obserwowanie i wczytywanie się w profile społecznościowe i blogi poczytnych recenzentów, o których ocenę będę w przyszłości zabiegała. Już ta kwerenda zalicza się do działań marketingowych, bo – nie ma co ukrywać – chcemy, aby naszą książkę dobrze się czytało również tym surowym opiniotwórcom.
Praca nad stroną autorską i definiowanie pomysłu na jej regularną realizację. To wcale nie jest takie proste! Czy moje wpisy będą się pojawiać regularnie, czy tylko w chwilach twórczego uniesienia? Co w ogóle będzie się tam pojawiało? Czy będzie mi to sprawiało przyjemność? Czy jestem osobą, która chce działać na przykład na tik-toku?
Oswajanie się (w moim przypadku BARDZO) z „coming-outem”. W drugim tygodniu jest już lepiej, a po stworzeniu profilu pisarskiego na Facebooku i Instagramie algorytmy niektórych z moich znajomych zaczęły pokazywać im moje nowe JA. Pewne osoby zaczęły mnie „lajkować” i „obserwować”, i okazało się, że za którymś razem serce już się tak nie zrywa do galopu. Powoli mogę przyznać przed samą sobą, że jestem gotowa i nie ma na co czekać. To się wydarzy, prędzej czy później i TY, czytający/czytająca te słowa staniesz się moim czytelnikiem, a ja przed Tobą urzeczywistnię się jako pisarka. W tym garze buzuje już nie tylko strach.
3 thoughts on “SELF-PUBLISHING – tydzień drugi”
Comments are closed.