Życie Prywatne
Data poprzedniego self-publishingowego tygodnia ujawnia niespotykane rozciągnięcie w czasie. Nagle tydzień przeobraził się w miesiąc. Ważna informacja dla Ciebie Czytelniku, przyszły samodzielny wydawco, cichy kibicu, ciekawski podglądaczu. Kiedy wzrastający debiutant wybiera się w samotną podróż przez rozległe zaplecze literatury, prowadzi własną firmę, codziennie chodzi do trudnej psychicznie pracy i w między czasie wstępuje w związek małżeński w szalonych czasach pandemii takie zjawiska fizyczne po prostu się dzieją. Pozostało mi jedynie cieszyć się wolnością i swobodą, na które mój szef (czyli ja) w drodze wyjątku mi pozwolił. Choć serce tęskniło do uwikłanego w śledztwo Artura Gawrona, musieliśmy od siebie odpocząć. Wyszło nam to na zdrowie.
Research i kalendarz
Ten tydzień upłynął na researchu. Uwagi recenzenckie dały mi do myślenia i postanowiłam z nich skorzystać przed wysłaniem książki do pierwszej redakcji. W kalendarzu pojawiło się kilka luk, z których zamierzam skorzystać na maksa i wyznaczyłam sobie termin spięcia tego etapu pracy do 7 czerwca. Dwa tygodnie. Co z tego, że w między czasie powinnam zamknąć prace nad budowaniem firmowej strony internetowej, wystąpieniem na czerwcową konferencję, zleconym tekstem i przygotowywać wesele (tak, tak! ślub za nami, ale co z zabawą?). Mój szef lubi we mnie wielozadaniowość i działanie ze sztywnym harmonogramem.
Dylematy
Prace nad frontem okładki teoretycznie się skończyły, ale niestety tak szybkie podjęcie tych działań wywołało falę zwątpienia. Projekt leży, spoglądam na niego od czasu do czasu, na początku napawało mnie dumą, ale teraz… po opatrzeniu się z nim mam drugie przemyślenia. Niewykluczone, że spróbuję wersji w zupełnie innym klimacie.
Przygotowania do sesji fotograficznej
Obserwuję wiele różnych profili autorskich i jako ich subiektywny widz wyrobiłam sobie pewną opinię. Niektórzy pisarze stawiają na luźne selfie, fotki strzelone mimochodem podczas spaceru po łące. Ale są też tacy, którzy spoglądają na mnie z dobrze oświetlonego kadru, w który kilka osób włożyło trochę więcej pracy i zaangażowania. Przedstawiają się jako pisarze przez wielkie P na różnych fotosach wykorzystywanych podczas kampanii reklamowych. Też tak chcę.
Fotograf, makijaż, fryzura, ubranie, wybór pleneru i przede wszystkim terminy, terminy i jeszcze raz terminy. Jest przy tym trochę zamieszania, ale nawet myśl o tym wprawia mnie w mini-ekscytację. Każde kolejne działanie zbliża do celu.
Wizualizacja celu
Ma to wielką moc sprawczą. Kiedy czuję się jak małe dziecko we mgle, kiedy przytłacza mnie odległość do mety, kiedy tracę wiarę we własne dzieło, kiedy okładka wydaje się nagle nie taka, kiedy wkrada się miesiąc przerwy w pracach, kiedy nikt ze znajomych już nie pyta o postępy w przygotowaniach, bo strasznie długo to trwa… Bardzo mi pomaga wizualizacja końca. Odbiór zamówionych książek. Uruchomienie sprzedaży wysyłkowej. Uroczysta premiera. Spotkania autorskie. Fanfary i brzdęk stukających się kieliszków z szampanem. To przywraca wiatr w sflaczałe żagle.
Poprzednie tygodnie zmagań znajdziesz tutaj:
1 thought on “SELF-PUBLISHING – tydzień piąty”
Comments are closed.