Redakcja
Upragniony koniec roku szkolnego! W czerwcu miałam pracować 8, maksymalnie 10 dni. Tymczasem pewien nierozgarnięty chochlik, mistrz psot, władca mojego google-kalendarza zmajstrował mi 18 dni roboczych plus minus sto nowych spraw do załatwienia. Przygotowania „Za Lasami” do redakcji zajęły więcej czasu o całe trzy tygodnie i cieszę się, że to zrobiłam. Po roku od napisania pierwszego maszynopisu znalazłam tysiąc nowych baboli! Od kiedy definiuję siebie jako początkującą pisarkę inaczej patrzę i piszę teksty. Nauczyłam się swoich nagminnych błędów, więc czytając kolejne zdania, akapity i rozdziały sprawiały wrażenie niemal wypukłych. I stało się! Słowne Babki już zakasały rękawy i zobowiązały się na termin 21 lipca. Wdech, wydech – jakby to powiedział Artur Gawron, mój główny bohater.
Intuicja
Przez cały rok nie miałam odwagi, aby upublicznić się jako pisarka. Już podczas tworzenia „Za Lasami” na myśl o „coming-outcie” dostawałam dreszczy, a kolejne miesiące nie łagodziły strachu, nie oswajały potwora, nie dodawały odwagi. Nawet po stworzeniu profili na social-mediach, pierwszych „lajkach” od wąskiego grona wtajemniczonych i głosach wsparcia moich niesamowitych przyjaciół, rodziny i męża nie potrafiłam się przemóc. Wizja Mnie w głowach tak wielu znanych mi osób w tej nowej, bardziej intymnej kreacji nadal była nieznośna, co z resztą podkreślałam w niemal każdym wpisie o self-publishingu. Zgroza. Terror.
Wczorajszy poranek natchnął mnie nowym uczuciem. Stuprocentową pewnością i spokojem, że to jest ten dzień. Koniec roku szkolnego, zredukowanie pracy kynoterapeutycznej o 90% i złożenie zlecenia na redakcję tekstu były niczym zastrzyk ze skompresowaną pewnością siebie. Bez chwili namysłu na widok swojego pisarskiego profilu nacisnęłam „zaproś znajomych”, „zaproś wszystkich”. Naturalnie i spokojnie. Niemal radośnie.
Przez kolejne godziny, mimo że w pracy, mimo że wśród innych ważnych spraw ukradkiem zaglądałam i czytałam. Otrzymałam od Was oceany wsparcia, gratulacji i życzeń sukcesu! Co za moc! Wspaniałe i wzruszające „ustawię się w kolejce po autograf”, „uwielbiam kryminały, nie mogę się doczekać!”, „wiadomość petarda”, „nie mogę się doczekać, sięgnę po lekturę”, „odmienisz wizerunek leśników” i wiele innych. Pojawił się nowy rodzaj stresu, ale z tym chyba każdy pisarz musi się liczyć – co, jeśli się nie spodoba? Co, jeśli rozczaruję tylu amatorów powieści kryminalnych? Mówią, że ci najodważniejsi również się boją, a te myśli wzmacniają, zagrzewają i motywują. Dzięki Wam!
Plan działania
Wcześniejsze przymiarki w terminarzu były szkicami, a teraz żarty się skończyły! Słowo się rzekło, jesień już za niecałe trzy miesiące, więc nie ma na co czekać! Teraz nie ma miejsca na kompromisy i bumelowanie. Co jest do zrobienia? No cóż, jedynie redakcja (3 tygodnie), praca nad redakcją, korekta (1,5 tygodnia), praca nad korektą, być może druga korekta, w między czasie projekt okładki, skład, a na końcu druk. Między wierszami akcje promocyjne, rozplanowanie recenzji, sprzedaży, przygotowanie strony internetowej, spotkań autorskich i zaplecza wysyłkowego. A wydawało się, że największym wyzwaniem będzie samo napisanie powieści. Tymczasem w self-publishingu stajesz się dwiema różnymi osobami. Najpierw natchnionym pisarzem, później surowym managerem, inwestorem, negocjatorem i skarbnikiem. Niech się nikomu nie wydaje, że to sama bułka z masłem. Dzięki Wam dysponuję nowymi zasobami mocy i wiary w projekt pod nazwą „Spełniam Marzenie” i żadne z powyższych mi nie straszne.
Poprzednie wpisy o przygotowaniach do self-publishingu znajdziesz tutaj: