To dla mnie wyjątkowa chwila i cieszę się, że jesteś tutaj ze mną… Zdradzę Ci pewien sekret.
Może jesteś już po lekturze III tomu z Arturem Gawronem, a może to dopiero przed Tobą. Tak czy inaczej zamieszczona poniżej treść Cię zaskoczy. Mam dla Ciebie Prolog w wersji rozszerzonej. Reżyserskiej. Niepociętej. Rozbudowanej o wątki, które… no cóż. Może nie były potrzebne dla tej właśnie historii, ale odbiły się echem w opowieści kogoś innego. Kogoś prawdziwego. Tak, to prawda, że Autorzy czerpią inspirację zewsząd, dlatego wiedz, że na inspiracja leży zakopana w czyjejś przeszłości nad jednym z wielkopolskich jezior.
PROLOG
KIEDYŚ
4 maja 1992 roku, wieczór, Gitarzyn, Ośrodek Wypoczynkowy „Knieje”
– Będzie fajnie – powiedziała, wydmuchując papierosowy dym. – Musi być fajnie.
– Dlaczego miałoby nie być? – zapytał Bryłek, zaciągając się swoją fajką. Patrzył przed siebie, na las po drugiej stronie jeziora. Niebo złociło się promieniami słońca zza poszarpanych chmur.
– Powinnam posłuchać przeczuć, ale nie mówią nic dobrego. – Siedząc na pomoście, machała lewą nogą i muskała czubkiem trampka taflę wody.
– Co mówią?
– Że stanie się coś złego. – Spojrzała na niego. Bryła był najlepszym kumplem jej chłopaka. Przystojnym i oczywiście zajętym. – Coś bardzo złego i wpłynie na przyjaźń naszej paczki.
– Co ci się w tej kudłatej łepetynie roi? – Uśmiechnął się.
Cholernie atrakcyjny uśmiech. Jej Czarny, Michał, nie patrzył tak na nią od bardzo dawna. Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio sprawił, by poczuła się ważna. Tak naprawdę. Bryłek był tylko przyjacielem. Przede wszystkim Czarnego, ale jej również. Co prawda był zajebiście pociągający, ale zupełnie nie w jej typie. Zbyt usportowiony i atletyczny. Nie mogli porozmawiać o muzyce i książkach, a szczytem jego zainteresowań kinematograficznych były „Gremliny” i „Predator”. Tak czy inaczej upajała się iskrą w jego oku.
– Roi czy nie – odpowiedziała, odwzajemniając uśmiech – to będzie wyczesany biwak.
– Jakie „będzie”? Jest, kurwa!
Zgasił swoją fajkę. Zapalniczkę schował do paczki Marlboro. Ona paliła wolniej. Nie dlatego, że jej nie smakowały. Po prostu uwielbiała palić, ale dwie z rzędu to przesada.
– Prowadzisz dzisiaj dyskę? – zapytała.
– Skoro nie ma Czarnego, ktoś musi to zrobić. Sorry, Mała, że o nim mówię.
– Spoko, nie przepraszaj. – Zaczesała niesforne, w żaden sposób nieułożone jasne pukle za uszy. – To jego wina, że go tu nie ma.
– Przyjebali się za sprawowanie. Przesadzili. – Bryłek powtórzył tę samą frazę, którą wszyscy cytowali od dwóch dni, odkąd Michał dowiedział się, że nie pojedzie na biwak. – Najbardziej ta jebnięta Proca.
– Ja myślę, że Proca nagadała starej Czarnego wszystko, co tam sobie zapisywała przez cały rok szkolny w dzienniku uwag. Wiesz, jego mama nie chodziła na wywiadówki, bo miała to w dupie. Tak mówił Michał. Facetka w końcu nie wytrzymała po ostatnim i poszła do nich na chatę.
– Skąd wiesz?
– Powiedział mi.
„Tak jakby”, dodała w myślach. W ostatnich tygodniach Czarny nie był sobą: albo palił zioło, albo chodził najebany. Nie potrafiła już rozróżnić. Widzieli się na osiedlowym festynie z okazji Święta Pracy kilka dni temu. Michał szwendał się z całą ekipą, ona też przyszła z dziewczynami. Zamienili raptem ze trzy zdania. Miał ją w nosie, nie patrzył na nią jak kiedyś. Liczyła po cichu, że w Gitarzynie na biwaku będzie więcej czasu, może zbliżą się do siebie na nowo. Nie chciała się z nim kolejny raz rozstawać, choć Czarny ewidentnie ją ignorował. Byli razem szesnaście miesięcy z dwumiesięczną przerwą. Teraz rzucił jej w twarz, z ohydnym, szyderczym grymasem, że ma wyjebane na biwak, bo cała paczka jedzie, a on zostaje. Wszystkie klasy szóste, siódme i ósme spędzą majówkę nad jeziorem, a on będzie miał czas dla swojej nowej miłości: „Marysi”. I poszedł, tak po prostu.
– Nie zazdroszczę mu, kurwa. – Bryłek wstał. – Idę podłączyć sprzęt. Przyłączysz się?
– Czemu nie.
Wrzuciła dymiącego się peta do wody. Wstając, podciągnęła luźne na biodrach sztruksy. Wiedziała, że powinna być z laskami, bo umawiały się przed dyskoteką w domku na browary, ale nie miała ochoty tam być. Od dawna czuła się obgadywana za plecami. Widziała fałsz w ich oczach i uśmiechach, zwłaszcza gdy pojawiała się na horyzoncie. Zupełnie, jakby właśnie znowu nazywały ją szmatą i śmiały się z jej przyjaźni z chłopakami. Do diabła z nimi. Może i miała złe przeczucia, ale jeśli ma wybierać między towarzystwem Bryłka, który chce spędzać z nią czas, a ekipą dziewczyn, nie musiała zastanawiać się długo. Zawsze może nakłamać, że Proca czy inna nauczycielka kazała jej pomóc Bryłkowi.
– Jeśli nie wstydzisz się bujać z gówniarą, wchodzę w to.
– Mała. Dwa lata różnicy nie robi z ciebie gówniary. Chodź, mamy flachę rozlaną z sokiem porzeczkowym w kartonach.
– Nie wolałbyś iść z Mychą?
– Pindrzy się. Wiesz, jaka jest. Znasz ją lepiej ode mnie. Z tobą można za to pogadać jak z żadną inną laską.
Bryłek i Mycha chodzili ze sobą mniej więcej tak długo, jak ona z Czarnym. Dwie superpary, przynajmniej jeszcze parę miesięcy temu. W tym szczeniackim wyścigu tamci zdobywali laury. Jej związek był już właściwie przeszłością. Nie powinna się oszukiwać. Michał olał ją, nawet nie zadzwonił przed jej wyjazdem. Pewnie leżał zjarany w domu i grał na elektryku z „Marychą”. Po co ciągle o nim myśli? Kochała go na zabój, był jej pierwszą miłością, ale chyba pora spojrzeć prawdzie w oczy.
Tymczasem Bryłek ją docenił. Powiedział coś miłego. Jakże jej tego brakowało. Potrzebowała uwagi. Przy dziewczynach czuła ciągły niepokój, presję, by im się przypodobać. Bez przerwy. Łaknęła ich akceptacji, miejsca w paczce, ale to było nieszczere i wyczerpujące. Zastanawiała się nocami, po co udawały. Dlaczego nie będą w końcu prawdziwe i nie powiedzą jej prosto w oczy, że ma spierdalać? To by było dużo prostsze. Ona nie chciała zrywać przyjaźni. Odrzucona przez Czarnego i przez laski, które jeszcze niedawno uważała za przyjaciółki. Nie miała nikogo więcej na świecie. Całe jej trzynastoletnie życie wydawało się nędzne, tymczasem Bryłek, najbardziej popularny koleś w szkole, patrzył teraz na nią. Bez obecności Mychy, Czarnego i reszty ekipy to spojrzenie koiło. Nie miała wobec niego niecnych zamiarów, oczywiście, że nie. Choć nie wiedziała, czy Mycha darzy ją jeszcze odrobiną dawnej sympatii, nie zrobiłaby jej tego. Za żadne skarby świata. Mała nadal chciała być pomocną przyjaciółką. Tylko w tej jednej chwili mogła się czuć naprawdę dobrze. Przed nimi jeszcze dwie noce na biwaku, z dala od starych, budy i całego tego szajsu.
– Będzie reszta chłopaków? – zapytała.
– Chyba, że też się szykują.
– A ty co? Nie musisz?
– Nie muszę.
Kolejny przyjazny uśmiech i spojrzenie. Zupełnie jakby mogła być dla niego interesująca.
Bryłek przywiózł swoją wieżę, na prawdziwym wypasie. Nikt nie miał takiego sprzętu. Niby nie pozwolił jej niczego dotykać, „bo coś popsuje”, ale odniosła wrażenie, że nie chciał, by musiała cokolwiek robić. Nie wyręczał jej, bo przygotowywanie dyskoteki nie było przecież zadaniem Małej, ale też nie oczekiwał, że dziewczyna weźmie się razem z nim do noszenia głośników, podłączania ich na sali po długich kablach oraz przestawiania stołów i krzeseł, by zrobić prowizoryczny parkiet. Nie musiała nic robić, przez co poczuła się niedorzecznie rozpieszczona.
– No dobra, jak tak bardzo chcesz pomóc – powiedział z uśmiechem Bryłek po długim łyku soku porzeczkowego z kartonu – będziesz zapisywała kolejność kawałków. Ja będę sprawdzał, czy płyty się nie tną. Trzeba to dobrze rozplanować, by jak najrzadziej wyjmować kolejne krążki.
Dopiero przed dziewiętnastą reszta chłopaków zaczęła się zbierać, każdy wyposażony w swój karton soku owocowego. Nie przepadała za cierpkością porzeczki, ale zawartość procentów wiele rekompensowała. Tym bardziej, że przy reszcie kumpli Bryłki czuła się bardzo swobodnie i beztrosko. Wiedziała, że kolesie nie zawracali sobie głowy plotkami, obgadywaniem i oczernianiem. Każdy chciał wyluzować. Niczego więcej nie potrzebowała.
Kolejne klasy i znane jej grupki zaczęły się zbierać na parkiecie. Dochodziła dwudziesta, a dziewczyn nadal nie było. Pomyślała, że na pewno wieszały na niej psy przez ostatnią godzinę. Nie szkodzi. Ona nie musiała poświęcać czasu na ubieranie ciasnych bluzeczek, makijaż, malowanie paznokci i całą resztę. Nie potrzebowała tego wszystkiego, by chłopacy chcieli z nią rozmawiać, nie tylko na przerwach w szkole, lecz także po lekcjach. Nie rozumiała tej przebieraniny. Wiedziała, że dziewczyny robią to, by być atrakcyjne. Karbowały lub prostowały sobie włosy, plotły warkoczyki, nosiły modne ciuchy, używały cieni do powiek i tuszy do rzęs. I nosiły te nieszczęsne buty na koturnach.
Nauczycielki pojawiły się na sali dyskotekowej, ale brakowało Procy, ich wychowawczyni. Mogła mieć dyżur przy jeziorze, a to sprawiało, że Mała poczuła ulgę. Nigdy nie było między nimi spiny, ale odkąd grono pedagogiczne zaczaiło w szkole, że spotyka się z Czarnym, coraz częściej wzywano ją po lekcjach na dywanik. Raz była nawet u dyrki. Nikt już nie miał siły na Michała, więc codziennie słyszała „porozmawiaj z nim”, „będzie miał kłopoty”, „jest zagrożony ze wszystkich przedmiotów, powinnaś coś z tym zrobić”, „ciebie posłucha”. Oczywiście, że rozmawiała. Szkoda tylko, że od nowego roku docierał do niego tylko szum. Nic go nie obchodziło. Nawet ona, choć deklaracje uczuć zaledwie kilka tygodni wcześniej były tak gorliwe.
Kartony z podrasowanym sokiem kończyły się, ale chłopacy donosili nowe. Nie tańczyła, choć bardzo to lubiła. Rozmawiała z Bryłą i resztą, ale już o byle czym. Śmiali się do rozpuku, niekiedy zupełnie zapominając o zaplanowanej playliście. Nikomu to nie przeszkadzało. Wszyscy zajmowali się sobą, nawet nauczyciele wydawali się bardziej wyluzowani. Może oni też mieli chrzczoną kawę w swoich termosikach…
Za oknami zrobiło się ciemno. Uczniowie tylko na to czekali. Ona i Bryłek zaczęli puszczać wolniejsze kawałki. Już po pierwszych nutach „Why” Annie Lennox na parkiecie pojawiły się znane wszystkim w szkole pary. Dziewczyny zarzucały swoim chłopakom ręce na ramiona, a oni obejmowali je w talii. Wiedziała, że to dopiero początek. Prawdziwy szał ciał będzie za pół godziny, kiedy puszczą „November Rain” Guns n’ Roses i „Nothing Else Matters” Metalliki. Ten ostatni był ich kawałkiem, jej i Czarnego. „Walić go”, pomyślała.
Dopiero teraz zwróciła uwagę, że na sali nie było ani jednej dziewczyny z jej paczki. Podniosła się lekko z krzesła i nachyliła do Bryłki, by zapytać na ucho, czy wie, gdzie jest Mycha. Chwyciła ramię kolegi i zbliżyła się do jego twarzy. Zapach perfum albo wody kolońskiej przyprawił ją o dreszcze, a gdy chłopak odwrócił się w jej stronę, ugięły się pod nią kolana. W krótkiej chwili, kiedy przez ciemność patrzyli sobie w oczy, poczuła, że sytuacja jest przerażająco daleka od przyjacielskiej.
– Wyłączyć muzykę! – zawołała Proca, wpadając do sali dyskotekowej. Bez uprzedzenia zapaliła wszystkie światła w pomieszczeniu. Uczniowie, przyzwyczajeni do ciemności, teraz spoglądali na nią przez zmrużone powieki. Po tłumie nastolatków rozszedł się pomruk niezadowolenia, ale wszyscy szybko umilkli na widok niebieskich świateł za oknami.
Mała podbiegła do najbliższego parapetu. Pod domkiem numer osiem, w którym mieszkała ze swoimi koleżankami, zatrzymały się dwa radiowozy.
W sali dyskotekowej nikt już nie myślał o powrocie do tańca. Nastolatkowie zwabieni światłami policyjnego radiowozu przepychali się przy wysokich oknach, by zobaczyć, co zaszło w domku wypoczynkowym numer osiem. Niektórzy chłopcy zdecydowali się obejrzeć zajście z bliska, ruszyli więc do wyjścia, ale wychowawcy zagrodzili im drogę przy drzwiach.
– Nikt nie wychodzi – powiedziała stanowczo Proca. Twarz kobiety, pokryta makijażem oraz zmarszczkami zdradzającymi wiecznie ściągnięte w dezaprobacie brwi, obracała się, a spojrzenie wędrowało po wszystkich uczniach klas szóstych, siódmych i ósmych. Szukała kogoś, aż w końcu dostrzegła obiekt zainteresowania. Ruszyła w kierunku dziewczyny, mówiąc głośno w przestrzeń: – Dopóki nie powiemy, że jest inaczej, wszyscy zostają w tym pomieszczeniu. Nauczyciele w międzyczasie sprawdzą zawartość waszych napojów i lepiej, żeby soki nie okazały się alkoholem – skwitowała surowo, po czym chwyciła Małą za ramię. – A ty pójdziesz ze mną – powiedziała ciszej do uczennicy.
Być może powinna być przerażona, jednak upojona alkoholem zmieszanym z sokiem porzeczkowym czuła nieuzasadnioną pewność siebie i błogość. Zero piętrzącego się każdego dnia stresu serwowanego przez rodziców i nauczycieli. Zapewne wpadnie w kłopoty, kiedy wyda się, ile wypiła (może będzie dmuchała w alkomat?) i kiedy znajdą paczkę fajek w kieszeni jej bluzy, ale w tej chwili nie zamierzała się tym przejmować. Spędzała czas w taki sposób, jak reszta wycieczki szkolnej. Jeżeli ona miałaby wpaść przez to w tarapaty, musieliby ukarać wszystkich. Może nie znała się na pracy nauczycieli i wychowawców, ale spodziewała się, że nabombana ekipa prawie dwustu uczniów nie wróżyłaby niczego dobrego w życiorysie pedagogów.
Tymczasem pięć jej koleżanek spóźniało się ponad godzinę na długo wyczekiwaną imprezę. Od kilku miesięcy dziewczyny nie mogły się doczekać wyjazdu do Gitarzyna, gdzie wieczorne dyskoteki zawsze stanowiły punkt kulminacyjny plotek, związków i ich rozpadów. Trzynastolatki odliczały najpierw tygodnie, a później dni na myśl o trzech noclegach poza domem w towarzystwie mniej lub bardziej dwulicowych przyjaciółek, ukochanych na śmierć i życie chłopaków oraz wynikających z tej socjometrycznej gmatwaniny afer.
Proca cały czas trzymała ją za ramię, jakby Mała była więźniem odprowadzanym do aresztu. Nie było to ani miłe, ani całkowicie bezbolesne, ale mimo wyluzowania nie chciała zadzierać z wychowawczynią. W gruncie rzeczy lubiła ją.
Proca uczyła fizyki i jako jedna z nielicznych nauczycielek naprawdę edukowała młodzież. Mała nigdy nie dostała u niej pały czy nawet dwói. Poza tym do czasu spotykania się z Czarnym uważała, że jest między nimi nieczęsto spotykana nić sympatii w relacji uczeń–wychowawca. W czwartej i piątej klasie Małej nawet chciało się uczestniczyć w wydarzeniach inicjowanych przez Procę. Prowadziła kronikę klasową i pisała do skromnej rubryczki w gazetce szkolnej pod tytułem „Klasowe Ucho”, gdzie co miesiąc zamieszczała najśmieszniejsze teksty uczniów i nauczycieli na lekcjach. Powiedzonka miały takie wzięcie, że znajomi z innych klas sami przynosili jej co ciekawsze perełki, typu: „Małże zdobywają pokarm przez flirtowanie” czy „Budowa oka to siatkówka i koszykówka”.
Dziewczyna nie była popularna, choć podczas wyborów miss szkoły, w których nie zamierzała brać udział, gdyż uważała się za nijaką, wypchnięta przez rówieśników zdobyła nagrodę publiczności. Normalna, umiarkowanie aktywna i nienaprzykrzająca się nikomu uczennica. Do czasu, kiedy wpadła w oko Czarnemu, zresztą z wzajemnością.
Michał był uczniem napływowym. Przeniósł się do ich szkoły dopiero w czwartej klasie. Był dość zwyczajny, choć zapuszczał włosy i jako pierwszy nosił czarne koszulki z Nirvaną. Przed wakacjami zaczął się przy niej kręcić, więc latem oficjalnie zostali parą. Chodzili ze sobą. Piąta klasa mijała im tak, jak to możliwe, gdy jesteś zakochanym dwunastolatkiem. Siedzieli w jednej ławce na kilku przedmiotach, pisali na karteczkach liściki z serduszkami i po szkole chadzali ze sobą za rękę. Był też pierwszy pocałunek, rzecz jasna, a później kolejne i kolejne. Wakacje między piątą a szóstą klasą przyniosły wiele złych zmian i zaczęli się ze sobą mijać. On miał na siebie inny pomysł, mroczny i destrukcyjny. Mała nie dała się w to wciągnąć, ale Czarny, nauczyciele, rodzice, dziewczyny i obowiązki szkolne coraz bardziej działali jej na nerwy. Zaczęła palić i choć przeszła obowiązkową dla każdego fazę poczucia ohydy, krztuszenia się i kaszlu, szybko odkryła, że uwielbia to robić i jest to nałóg zapewne jej pisany. Alkoholu nie odmawiała, nie przeszkadzał jej.
Proca wyprowadziła dziewczynę z głównego budynku Ośrodka Wypoczynkowego „Knieje”, po czym stanęła naprzeciw niej, puszczając nareszcie ramię. Mała wzięła głęboki wdech, gdy poczuła przyjemny chłód wiosennego wieczoru, ale nauczycielka wytrąciła ją z oślego zachwytu. Była niewiele niższa od wychowawczyni, ale tak już chyba miało pozostać. Z natury była niewysoka jak jej rodzice, a przez papierosy utkwi pewnie na zawsze w rozmiarze siedzącej myszki Miki.
– Teraz masz szansę wszystko wyjaśnić! – wysyczała półszeptem wychowawczyni. Była wściekła do tego stopnia, że Mała dostrzegła ruch jej szybko pracujących nozdrzy. Wydało jej się to zabawne, ale wolała zachować ten obraz w pamięci na później.
Czy ujdzie jej to na sucho? Na pewno nie. Odbijało jej się gorzałą z domieszką owocowej nuty, co może przesłoniło smród fajek, ale nie było sensu udawać idiotki. Proca wiedziała, że dziewczyna nie jest głupia, przynajmniej nie na tyle, by upokorzyć się kłamstwami prosto w oczy. No, może z wyjątkiem małego nagięcia rzeczywistości.
– Wszyscy piliśmy z tego samego kartonu i nie bardzo wiem, skąd się tam wziął – odpowiedziała Mała głośno i wyraźnie, aby nie zabrzmieć na zbyt pijaną.
Nauczycielka odsunęła twarz i zmarszczyła nos, zapewne w reakcji na cierpki aromat wydobywający się z jej ust. Kobieta patrzyła surowo, ale pionowa zmarszczka między brwiami nieco się wygładziła. Wzięła głęboki wdech przez nos i pozwoliła sobie na długi wydech. Zwyczajowy kostium złożony ze spódnicy, marynarki i koszuli zastąpiła dżinsami, białym T-shirtem i sportową bluzą w kolorowe wzory. Uniesione lakierem krótkie, pofarbowane na miodowy blond włosy ani drgnęły, kiedy spoglądała to na dziewczynę, to na policjantów przed domkiem letniskowym.
Mała również spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła przez rozjaśnione lampami okna kilka koleżanek. Siedziały na łóżkach, a jeden z policjantów chodził tam i z powrotem, najwyraźniej coś do nich mówiąc. W ręce trzymał puszkę piwa i wymachiwał nią przed dziewczynami. Czy to był powód afery? Alkohol?
– Wy, dzieciaki, nie macie pojęcia, kiedy naginanie zasad przestaje być niewinnym buntem i zamienia się w łamanie prawa – odpowiedziała ciszej Proca. – W dupie mam wasze soki, dziewczyno.
Wychowawczyni ważyła przez chwilę kilka myśli zbyt dorosłych, by mogła się nimi dzielić na głos z trzynastolatką. Przynajmniej Mała tak odczytywała teraz jej zachowanie, ale co właściwie mogła wiedzieć. Patrzyła na sytuację przez alkoholowe okulary i wydawało jej się, że świat mógłby być o wiele prostszy, gdyby dorośli przestali tak boleśnie spinać o wszystko dupę.
– Proszę pani, chodzi o browary? – zapytała nieco zbyt niewinnie. – Wezwała pani policję, byśmy dmuchali w alkomat?
– Ty naprawdę nic nie wiesz, co? – Proca spojrzała na nią z mieszaniną ulgi i konsternacji zarazem.
– Ale co miałabym wiedzieć?
– Możesz wrócić do reszty klasy do sali dyskotekowej.
– Proszę pani, ale tam są moje koleżanki – zaoponowała powodowana procentową odwagą i nagłą ciekawością. – Czy mogę do nich pójść?
– Wracaj do głównego budynku. Nic tu po tobie.
Mała włożyła dłonie do kieszeni bluzy i z ulgą wyczuła kartonik opakowany w trzech czwartych folią celofanową. Ani myśli wracać na salę, najpierw sobie zajara gdzieś w ciemności przy budynku, może nikt jej nie zauważy i będzie mogła obserwować kolejne wydarzenia z ukrycia. Nauczyciele i tak mają najwyraźniej dostatecznie przesrane, skoro afera jest grubsza niż nawalona banda nastolatków.
Odwróciła się, kiedy usłyszała głosy wychodzących z domku numer osiem policjantów. Prowadzili kogoś do radiowozu, ale nie mogła rozpoznać żadnej z dziewczyn z tej odległości. Było dość ciemno, a niebieskie światła zniekształcały obraz. Jej obecny stan zapewne nie wyostrzał wzroku. Zrobiła trzy kroki naprzód, gdyż cienie i kolory zaczęły składać w jej głowie zbyt dobrze znany portret. Nie słyszała już nauczycielki, która po raz kolejny kazała jej wrócić do pozostałych. Jeszcze trzy kroki. Nierozpoznana w pierwszej chwili twarz nabrała oczywistego kształtu. Nastolatka nie zwróciła uwagi, że Proca ponownie chwyciła jej ramię, by ją zatrzymać.
Czarny uniósł spuszczoną dotąd głowę i spojrzał wprost na nią. Chyba się uśmiechnął, ale nie była pewna. Z domku wyszły na ganek dwie dziewczyny, jedna z nich nawet płakała. To była Mycha, dziewczyna Bryły. Czarny obejrzał się w tamtą stronę i wtedy Mała to zobaczyła. Przesadnie, jak oceniła swoją napitą miarą, płacząca dziewczyna nie rozpaczała z powodu tarapatów, w które wpadła ona sama, ale właśnie on. Czarny. Chłopak Małej. Nie Mychy. Dlaczego więc w tej scenie wszystko się poprzestawiało? Michał znów spojrzał w jej stronę, a za nim podążyło zrozpaczone spojrzenie Mychy. Wówczas również ona dostrzegła przyjaciółkę stojącą w oddali. Wszystko było bardzo, bardzo nie tak.
– Już wracam, proszę pani – odpowiedziała Mała stanowczo. Odwróciła się, pewnie stojąc na nogach, i nawet się nie obejrzała na radiowóz zabierający Czarnego ani na Mychę śledzącą ją spojrzeniem do chwili, gdy zniknęła za budynkiem, by wypalić fajkę. Walić to. Wypali nawet dwie.
– Co jest, Mała?
Zaciągnęła się dymem i odwróciła, ale zobaczyła tylko ciemną sylwetkę, wyraźnie zarysowaną przez światło dużej latarni przed głównym budynkiem ośrodka. Siedziała na trawie oparta o drzewo na wprost jeziora, ale Bryła najwyraźniej bez problemu ją rozpoznał. Tak jak ona jego. Z nikim nie pomyliłaby ani charakterystycznego głosu, ani regularnie trenowanych ramion. Przysiadł obok, a ona wyciągnęła z kieszeni bluzy paczkę papierosów. Poczęstował się bez proszenia. Ciepło skóry jego odkrytych przedramion buzowało tak intensywnie, że poczuła je przez gruby rękaw. Przyjemny zapach perfum zaświdrował jej w nosie.
– Wiedziałeś, że będzie tu Czarny? – zapytała, nie patrząc na niego.
– Też się dopiero dowiedziałem. – Splunął przed siebie. – Podobno wylądował u dziewczyn. Rozmawiałaś z nim?
– Tak jakby.
Zaśmiała się pod nosem.
– Mówią, że przywiózł zapasy z apteki. – Zaciągnął się i spojrzał na Małą badawczo. – Dziwne, że żadne z nas o tym nie wiedziało, no nie?
Dziewczyna pokiwała głową. Teraz było jasne, dlaczego Proca była tak spięta i to właśnie ją wytargała z imprezy. Kolejny raz miała wejść w rolę mediatora między wychowawczynią a Czarnym. Przynajmniej jedna zagadka się wyjaśniła.
– Po co miałby umawiać się ze swoją byłą-niebyłą dziewczyną i najlepszym przyjacielem – odparła cierpko. Zgasiła fajkę w ziemi i ułożyła brązowy filtr obok trzech dotąd spalonych.
– Byłą dziewczyną?
– Nie wiem – odpowiedziała krótko. – I chyba mnie to nie obchodzi. – Wyjęła kolejnego papierosa.
– Jasne – prychnął. – Lasek nigdy nic nie obchodzi i ani się obejrzysz, awantura gotowa.
– No właśnie. Dlaczego nie zapytasz swojej dziewczyny? W końcu policja zgarnęła Czarnego z ósemki.
– Mają tam teraz kazanie od waszej wychowawczyni.
– Jeszcze?
– Przed chwilą zajrzałem w ich okna. Połowa z nich ryczy. Nie zdziwię się, jak jutro przyjadą po nich starzy.
– Dobrze, że mnie tam nie było.
– Michał na pewno cię szukał – skwitował Bryła, jakby przekonywał sam siebie. – Co mu strzeliło do łba, żeby przywozić ze sobą towar? I jak to się w ogóle sypnęło?
– A ja wiem?
– To w końcu rozmawiałaś z nim czy nie?! – wyrzucił zirytowany.
– Do pewnych rozmów nie trzeba słów, wiesz? – Mała zaciągnęła się powolnie, po czym odwróciła się do niego i wypuściła dym nosem. Znów szukała jego wzroku, gdyż całą sobą czuła, że wwierca się w nią intensywnie. Nagle zdało jej się, że ciepłe ramię chłopaka zbliżyło się nieznacznie, ale szybko się odwróciła w stronę jeziora.
– Ja wiem, bez czego nie mam zamiaru dzisiaj już ani rozmawiać, ani słuchać, ani rozumieć. – Wyjął zza paska spodni na plecach butelkę bez etykiety. Zębami pozbył się korka i podał ją Małej.
– Co to za szataństwo? – zapytała po powąchaniu zawartości.
– Bimberek – odparł z wymuszoną wesołością, po czym wziął mały łyczek. – Z piwniczki dziadunia.
– To jest w ogóle legalne? – zaśmiała się, ale sięgnęła po butelkę i upiła odrobinę. – Jezu! Chcesz mnie otruć?!
– Jak ci nie smakuje, chętnie to wykończę z chłopakami.
– Za chwilę. – Odsunęła jego rękę sięgającą po trunek, by upić nieco więcej.
– Uważaj z tym. – Bryłek przechylił się ku przyjaciółce na tyle blisko, że poczuła jego oddech na swojej szyi.
Mała spojrzała mu w oczy, gdy odbiło się w nich światło latarni. Złapał jej spojrzenie i trwali w tej pozie dwa oddechy. Kiedy dostrzegła czułość, wyprostowała się i oddała mu butelkę. Zauważyła, że jej papieros zgasł, więc odłożyła kiepa do pozostałych.
– Jesteś z Mychą? – zapytała ostrożnie.
– Co to za pytanie? – zaśmiał się, po czym pociągnął łyk z butelki.
– Proste pytanie, prosta odpowiedź. Jesteś czy nie?
– Nie chcę o tym rozmawiać. I daj szluga.
– Ty daj szluga!
– Zostawiłem w plecaku w domku.
– To mów wprost. Jesteście razem czy nie?
– Plota za fajkę?
– Plota?
I już wiedziała. Znowu chwilę przeciągnęła jego spojrzenie, po czym wyjęła paczkę i położyła przed Bryłkiem. Sama również wyciągnęła następną, odpaliła fajkę i opatuliła się ciaśniej czarną bluzą. Nic nie mówili. Palili i popijali alkohol, patrząc przed siebie.
– Posłuchałabym czegoś dobrego – powiedziała z chrypką, po nie wiadomo jak długim czasie.
– Ja też. Może wrósimy do ośrodka? – zaproponował, mamrocząc.
– Dziwne, że jeszcze nie wysłali po nas psów gończych – stwierdziła, po czym się podniosła, lekko tracąc równowagę. Zobaczyła, że Bryła ma podobny problem, więc wyciągnęła do niego rękę. Chwycił ją, ale zamiast wstać, przyciągnął Małą do siebie. Opadła na niego niezgrabnie.
– Co robisz?! Najebałeś się czy jak?
– Jest to bardzo, ale to bardzo moszliwe – odparł bełkotliwie, szczerząc białe zęby, czego nie mogła zobaczyć, ale wiedziała, że tak jest. Woń perfum mieszała się z rujnującym chwilę odorem przepitego i papierosowego oddechu ich obojga. Zaraz, zaraz… Jakie rujnowanie chwili?!
Dziewczyna podjęła pokraczną próbę podniesienia się, ale poczuła ciepło jego dłoni na swoich nagich plecach. Włożył ręce pod jej bluzę i chwycił mocno w talii. Nie robił nic więcej. Po ciele nastolatki przebiegły zastępy dreszczy, w brzuchu załaskotała lawina meteorytów, a między nogami zrobiło się ciepło i wilgotno. Oddychała, jakby biegła w maratonie. Nie miała pojęcia, ile mogła tak trwać z najlepszym przyjacielem swojego najwyraźniej byłego chłopaka, ale nie chciała niczego zmieniać. Ani się cofać, ani robić kroku na przód. Pragnęła tylko jego przysłoniętego przez ciemność i rozanielonego przez bimber spojrzenia. Bliskości. Każdy skrawek jej ciała szalał z radości i strachu.
– So na to Szarny? – zapytał miękko Bryłek.
– No właśnie. Co na to Czarny?
– To przecież twój ukochany.
– Dobrze wiesz, że już od dawna nie. – Czekała na choćby kłamliwe zaprzeczenie. Bryła milczał, ale chciał ją pocieszyć, więc delikatnie pogłaskał ją kciukiem po plecach. – Jest za to twoim najlepszym przyjacielem. Czy męski kodeks nie zabrania ruszania byłych?
– Nie zasługiwał na ciebie…
– Och, stul dziób! – Odepchnęła go zdenerwowana, po czym podniosła się i ruszyła przed siebie, przyjmując za azymut latarnię przed ośrodkiem. Otarła z policzka łzę i parła zdezorientowana. Wypiła o wiele za dużo. Wiedziała, że zatacza się jak żul przed monopolem, ale miała to w dupie.
– Choć do nas!
Usłyszała za sobą wołanie, ale nie odwróciła się. Zbyt wiele czuła, w dodatku kręciło jej się w głowie i niewykluczone, że zaraz żołądek wywróci się na drugą stronę.
– Czego się tak jeżysz?! – Bryła stanął przed nią odrobinę zdyszany. W dłoni trzymał opróżnioną do połowy zieloną butelkę bez korka. – Zrobiłem coś złego?
Nie zatrzymała się, tylko stawiała kolejne kroki. Dostrzegła domki ustawione pod ścianą rosnących wzdłuż ogrodzenia drzew. Gdzieś tam powinna być ósemka, ale w żadnym oknie nie paliło się światło. Była zła, bo bez latarki nie miała szans trafić tam, gdzie powinna. Obijało jej się bimbrem i teraz była pewna, że to tylko kwestia czasu. Skręciła w krzaki i zwymiotowała.
– Dobrze się czujesz? – usłyszała, ale nie odpowiedziała, targana torsjami.
Naprzemiennie płakała, kaszlała i wypluwała kolejne fale spożytego alkoholu. Na szczęście nie trwało to długo. Otarła dłonią policzki i usta. Wstała z klęczek i odetchnęła głęboko. Była zażenowana i zawstydzona, że Bryła widział ją w takim stanie. Nawet nie chciała się do niego odwrócić. Zadrżała od nadjeziornego i nocnego chłodu.
– Chcesz fajkę? – zapytała w końcu, marząc o przerwaniu lepkiej i nieznośnej ciszy.
– Zawsze – usłyszała za plecami lekką odpowiedź. – I nie przejmuj się. Nawet nie wiesz, jak często rzygam przy ludziach.
– Mało to pokrzepiające – roześmiała się i odwróciła, ośmielona kiepskim żartem. Wyjęła paczkę z kieszeni i podała ją chłopakowi. – Czuję się paskudnie i marzę, by się położyć.
– Serio? – zapytał nieco otrzeźwiony. – Może jednak wpadniesz do nas? Lis i Karol na pewno są na nogach. Moglibyśmy czegoś posłuchać.
Znowu stanął bliżej, ale była zbyt zniesmaczona sobą i swoim oddechem, by poddać się sugestiom Bryły.
– Idę do siebie. Jak tylko rozszyfruję, który domek to ósemka.
– Nie idź – powiedział bardziej stanowczo i chwycił jej dłoń.
– Dobranoc – odpowiedziała, siląc się na przymilny uśmiech, po czym zabrała rękę i odeszła.
Nasłuchiwała, czy za nią nie idzie. Nie chciała się nawet odwrócić, by go nie zachęcać, kiedy nagle poczuła, że znowu chwyta ją za rękę.
– Pomogę ci chociaż – usłyszała.
Nie chciała, by ją teraz dotykał. Z daleka wyglądali jak para, a nie powinni. Dla niej Bryłek nadal był chłopakiem Mychy i cokolwiek działo się między nią a Czarnym, nie zamierzała się odgrywać czy mścić. Nie potrzebowała tego. Pożałowała dziwnych zbliżeń z Bryłą. Bała się, że mógł je odczytać jako zachętę i choć może wtedy jej się podobały, zrozumiała, że były głupie i bez sensu. Co sobie myślała? To proste. Nie myślała. Jak mogła być tak naiwna?
W końcu Mała puściła rękę kolegi i choć jej ulżyło, przestraszyła się, że teraz on poczuje się odtrącony. Co by nie mówić, od dawna bardzo się lubili. Schował dłonie do kieszeni i nic nie powiedział. O ileż łatwiej by było, gdyby była trzeźwa. Gdyby oboje byli trzeźwi.
– Nie gniewaj się… – powiedziała w końcu.
– Spoko.
Wytężała wzrok, by w nikłym już świetle latarni dostrzec numery domków. Przy ścieżce stała jedynka, później dwójka, ale jakby z boku. Na trójce widziała już tylko nędzny cień. No nic, doliczenie do ośmiu musi wystarczyć. Najwyżej się pomyli. Ktoś jej otworzy, zapali światło i dostrzeże odpowiedni domek. Że też nie skupiła się na lokalizacji, gdy przyjechali. Zamiast tego od razu rzuciła plecak na wybrane łóżko i tyle ją dziewczyny widziały.
– To tutaj – powiedział Bryła nieco bezosobowo i chłodno. – Chyba nie masz zbyt dobrej orientacji w terenie?
– Nigdy nie byłam harcerką. – Siliła się na rozweselony ton, by rozładować atmosferę. – Dziękuję. Bez ciebie musiałabym przysnąć na jakimś ganku i przeczekać do świtu.
– Zawsze do usług – powiedział udobruchany.
– Zawsze? – Zrobiła krok w jego stronę, ale nie poruszył się. Nie widziała go zbyt wyraźnie, ale miała nadzieję, że już nie był na nią zły.
– Zawsze.
Tym razem on podszedł bliżej. Na tyle blisko, że bezwiednie zrobiła dwa kroki do tyłu. Poczuła za plecami ścianę domku czy nawet drzwi. Oparła się delikatnie, a on nie ustępował. W końcu dzieliła ich tylko szczelina wąska niczym pudełko na płytę CD. Wyższy od niej Bryła patrzył z góry. Jej oddech znów gwałtownie przyspieszył. Musiał go czuć na szyi, ale ani drgnęła, ubezwłasnowolniona przez huśtawkę uczuć. „Niech nic więcej się nie wydarzy”, pomyślała. Nie otwierała ust, ciągle skrępowana incydentem w krzakach. Przymknęła oczy. Delikatny jak pióro dotyk dłoni na policzku przyjęła z westchnieniem.
– Muszę już iść – wyszeptała.
– To idź.
Nie przestawał gładzić twarzy dziewczyny, a ona nie drgnęła. Jego oddech zbliżył się do jej zamkniętej powieki. Dłoń zsunęła się z policzka do szyi. Palce kreśliły półkola nad linią kołnierza bluzy.
– Zostaw mnie – powiedziała i choć siliła się, by sięgnąć za klamkę, trwała w bezruchu.
Czy dlatego, że ujawnił swoje uczucia? Czy chodziło o czułość i bliskość? Czy dlatego, że jej nie odrzucił? Czy dlatego, że nie chciała go tracić? Wiedziała, że jakikolwiek następny gest stanie się pękającą szczeliną w rozsypującej się tamie między ich przyjaźnią a czymś więcej. Skoro nie chciała do tego dopuścić, dlaczego na to pozwalała?
Ciemność rozdarło światło, które nagle zapalono w domku. Szelesty i rozmowy wewnątrz świadczyły o tym, że któraś z dziewczyn obudziła się, pewnie zaniepokojona odgłosami przy drzwiach. Bryła i Mała spojrzeli na siebie przez przymrużone oczy. Choć chłopak nic nie powiedział, jego twarz wyrażała negatywne uczucia. Nastolatka nie wiedziała jakie i nie zdążyła zapytać, gdyż biegiem uciekł w ciemność. W drzwiach za jej plecami ktoś odkręcał klucz w zamku.
– Zgubiłaś się czy co? – zapytała Mycha. – Płakałaś? Coś się stało?
– Za dużo wypiłam i rzygałam w krzakach – odpowiedziała cierpko, wchodząc i zamykając za sobą drzwi na klucz. Pospiesznie wydobyła z plecaka szczoteczkę i pastę do zębów. W łazience spojrzała na bladą twarz w lustrze. Odkręciła wodę i zapłakała, dławiąc się wyrywającym się z niej szlochem.
Mała nie mogła zasnąć. Kręciło jej się w głowie od krążącego w żyłach alkoholu. Z wdzięcznością pomyślała o chwili, kiedy zwymiotowała, bo poczuła się o niebo lepiej. Serce waliło jak podczas biegu, najwyraźniej w tempie galopujących myśli. Naprzemiennie zakrywała się śpiworem i odkrywała. Nie przebrała się do snu, nie chcąc dłużej wykorzystywać zapalonego światła. Wiedziała, że powrotem w środku nocy wszystkich obudziła, a ciężkie milczenie i gniewne spojrzenia dziewczyn tylko potwierdzały jej teorię, że były na nią nieziemsko wkurzone. Po przyjeździe myślała, że powodem było natychmiastowe ulotnienie się Małej do chłopaków. Teraz na listę przewinień pewnie trafiła jej nieobecność podczas nalotu policji na domek, a przecież nic tak nie jednoczy jak solidarne współdzielenie jednakowych tarapatów. W tym przypadku dziewczyny zbratały się w niechęci do współlokatorki i Mała miała wrażenie, że bluzgi i złorzeczenia pod jej adresem wiszą nad łóżkiem jak czarne chmury ciskające w nią piorunami. Nie mogła tego znieść. Swędziała ją od tego skóra.
Kiedy na dworze świtało pogodziła się z myślą, że nie ma co liczyć na choćby godzinę snu. Wstała najciszej, jak potrafiła, choć łóżko zaskrzypiało niemiłosiernie. Chwyciła trampki i w samych skarpetach, na palcach, podeszła do drzwi. Przekręciła kluczyk możliwie najwolniej, mimowolnie wywołując pojedynczy trzask, ale nie obejrzała się za siebie. Nie chciała wiedzieć, czy kogoś obudziła i teraz będzie musiała konfrontować się z dezaprobatą koleżanek. Miała po czubek czoła ich fochów.
Zamknęła za sobą drzwi najciszej, jak potrafiła, naciskając klamkę do samego końca, aż zamek wskoczył w rowek bezszelestnie. Chłód poranka zadziałał na nią kojąco. Biorąc głęboki wdech, zdało jej się, że czuje resztki zimowego powietrza, i nie pomyliła się. Z jej ust wydobył się blady obłoczek. Zerknęła na zegarek. Czwarta czterdzieści.
Wyjęła z kieszeni bluzy paczkę papierosów. Ostatni szlug . Zaklęła pod nosem. Drugą paczkę miała w pokoju, w plecaku. Nie zamierzała tam wracać. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby niektóre dziewczyny usłyszały, jak się wymyka, i już na nią psioczyły. „Byle do jutra”, pomyślała. Trzeba jakoś przeżyć najbliższą dobę; zjedzą śniadanie, spakują się do autokaru i wróci do domu. Tam nie czekało na nią nic lepszego, ale przynajmiej mogła zaszyć się w swoim pokoju. Teraz o niczym innym nie marzyła.
Pozostał jej spacer po ośrodku. Przeszła trasę sprzed kilku godzin. Z niechęcią spojrzała na krzaki, w których zostawiła wypity bimber i godność. Spojrzała jeszcze raz do pudełka i zastanawiała się, jak bardzo odwlec przyjemność na później. Jezioro spoglądało na nią sennie, uśpione przez rechotanie żab i cykanie świerszczy. Od strony lasu dało się słyszeć ćwierkanie rannych ptaszków. Doszła do wniosku, że dawno nie czuła się tak spokojnie. Weszła po cichu na pomost, jakby nie chciała ciężkimi krokami na deskach zakłócić koncertu poranka. Nie znała świata z tej strony i bardzo jej się spodobał. Całe życie mieszkała w betonie, a wakacyjne wyjazdy kończyły się na polskim wybrzeżu w turystycznych molochach. Chłonęła chwilę zaskoczona, jak bardzo się wzruszyła i zachwyciła.
Szarość szybko nabierała kolorów rozbudzonych przez wschodzące słońce. Od strony lasu dobiegały chłopackie śmiechy, które nieuchronnie zbliżały się do plaży. Trwała w bezruchu, mając nadzieję, że ci, którzy wyjdą za chwilę zza drzew, jej nie zauważą. Z ulgą jednak stwierdziła, że to tylko Bryłek z chuderlawym Lisem i Kotylewskim, najwyższym i najszerszym z nich wszystkich, nie intruzi. Panowie najwyraźniej nie przerwali wczorajszej imprezy i nie była pewna, czy miała ochotę na ich towarzystwo. Z drugiej strony mogli mieć papierosy.
– Oooooo, paczsie! – zawołał Bryła. – To moja najlepsza pszyjasiółka!
– Mała! – zawołał uradowany Kotylewski.
Słabo znała pozostałych dwóch. Wiedziała o nich tylko tyle, że trzymali się razem. Chodzili do jednej klasy i na SKS-y , by grać w kosza po lekcjach.
– Takie małe dziewczynki nie powinny być w łóżku o tej porze? – zadrwił Lisu, gdy przyszli na pomost i przysiedli się obok niej na brzegu. Melodie poranka ucichły.
– Masz może fajkę? – zapytała Lisa.
– Ha! Nie taka mała, na jaką wygląda! – zarechotał nastolatek, ale wyjął z kieszeni dżinsów paczkę papierosów i ją poczęstował. Chwycił ją za policzek jak ciotka na spotkaniu rodzinnym, gdy miała pięć lat. – A buźka taka niewinna!
Nie zareagowała. Wszyscy trzej byli nieznośnie pijani, ale przetrzyma ich. Przynajmniej na trzy, może cztery papierosy.
– Daj jej spokój. – Bryła spoważniał i usiadł między nimi. – To dobra dziewczyna.
– Chyba twoja – zakpił Kotylewski. – A myślałem, że zajęta.
Mała speszyła się, ale nie komentowała. Mieli mocno w czubie, a ona już zostawiła ten stan za sobą i wiedziała, że wdawanie się w dyskusje nic nie da.
– Eeeee, słyszałem coś innego – niemal krzyknął Lisiecki i przeciągle beknął. – Gadałem z Czarnym i jedno wiem na pewno. Jak nie dasz się chłopakowi chociaż pomacać, w końcu znajdzie sobie chętniejszą.
– Zamknij ryj, Lisu – warknął Bryłek.
– A ciebie co tak wzięło? – Karol oburzył się, odpalając papierosa. – Czarny to twój przyjaciel, sam dobrze wiesz, co gadał.
Mała spojrzała na Bryłka zaskoczona. Ten rzucił na nią rozmyte spojrzenie, zbyt speszony, by wytrzymać dłużej.
– Serio? – zapytała, zaciągając się po raz ostatni papierosem i nadpalając przy tym filtr. – Serio?!
– Ooooo, laska się oburzyła! – zarechotał Kotylewski, wyrzucając swojego kiepa do wody. – Może potrzebujesz lekcji, co?
Mała spojrzała na Karola. W jego oczach pojawił się mrok. Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz, ale u boku Bryły, który siedział pomiędzy nimi, czuła się bezpiecznie.
– Chyba dawno nikt ci nie dał po ryju – warknął.
– Weź, odpuść – wtrącił się między nich Lisiecki. – To przecież zwykła dupa, do tego żadnego z nas.
– Chodź, Mała. Idziemy. – Bryłek wstał i podał jej rękę, a ona ją przyjęła.
Pozostali również wstali. Karol chciał do niej podejść, ale Bryłek stanął mu na drodze.
– Myślę, że dziewczyna potrzebuje korków – zadrwił wielkolud.
Mierzyli się spojrzeniami. W końcu Bryłek zareagował i odepchnął Kotylewskiego. Ten zachwiał się, ale utrzymał na nogach. Nie czekał i od razu ruszył na kolegę. Bryła zamachnął się, by uderzyć go w twarz, ale Karol to przewidział. Zrobił unik, a gdy tamten stracił równowagę, wepchnął go do wody. Plusk rozniósł się echem po tafli jeziora niemal tak głośno, jak serce Małej uderzyło w piersi. Bryłek wyłonił się natychmiast spod wody, ale Lisiecki był szybszy. Zaszedł dziewczynę za plecami i chwycił w taki sposób, aby zasłonić jej jedną ręką usta. Drugą wygiął jedno z jej ramion do tyłu i choć próbowała się bronić i wyrywać, Karol natychmiast do niej doskoczył i ją unieruchomił.
– Myślę, że teraz Czarny do ciebie wróci – wysyczał jej do ucha. – Przekonasz się, że niepotrzebnie się opierałaś.
Mała zamarła. Próbowała się wywinąć albo krzyczeć, ale oni byli od niej dużo wyżsi i silniejsi. Płakała i błagała, by przestali, ale oni już znosili ją z pomostu w stronę lasu.
– Zostawcie ją, kurwa! – krzyczał Bryłek i najszybciej jak to możliwe płynął do brzegu.
Kiedy tylko poczuł grunt pod nogami, wybiegł co sił w nogach i zanim zdążyli ją zaciągnąć między drzewa, dopadł do Karola i z impetem wymierzył mu sierpowy w nos. Otrzeźwiony zimną wodą bił powalonego kolegę, zaślepiony złością.
Lisiecki wykorzystał tę chwilę i choć Mała uderzała go po głowie wolną ręką, on bez wysiłku przytrzymał ją blisko siebie.
– Nie opieraj się, dziecko – wyszeptał jej do ucha. – Spodoba ci się, zobaczysz.
Karol po otrzymaniu kilku kopniaków zareagował i podciął Bryłę, a ten padł na ziemię. Walka otrzeźwiła i jego, a z nich dwóch on zdecydowanie przodował w sile, dlatego szybko doskoczył do chłopaka i walnął go prosto w nos i z główki w czoło. Bryłek jęknął otumaniony. W tym czasie Kotylewski dołączył do Lisieckiego. Podniósł bluzę i koszulkę dziewczyny do góry i, niemalże śliniąc się, zaczął ją obłapiać. Maciek, który odsłonił usta Małej, włożył dłoń w jej spodnie, ale nie krzyczała. Płakała bezgłośnie, starając się złapać oddech. Czuła, że za chwilę się udusi od własnych łez.
Nagle Karol krzyknął z bólu i złapał się za tył głowy. Lisiecki, na widok dziewczyny z wielkim kamieniem w ręce, puścił Małą przestraszony. Padła na ziemię z kaszlem, odruchowo zasłaniając się z powrotem ubraniami.
– Ej, co ty odpierdalasz?! – krzyknął Kotylewski, trzymając się za głowę. Spojrzał na dłoń i dostrzegł krew.
Mycha, ubrana w spodnie od piżamy, kurtkę i klapki, zamachnęła się kamieniem, na co Karol wyciągnął w jej kierunku ręce w obronnym geście.
– Pojebało was?! – krzyknęła. – Spieprzajcie stąd albo, słowo honoru, zaraz będę tak wrzeszczeć, że mnie z drugiej strony jeziora usłyszą!
– Wyluzuj, kurwa – powiedział potulnie Lisiecki. – Chodź, stary, nic tu po nas.
Karol i Maciek schowali dłonie w kieszenie i szybkim krokiem ruszyli w stronę domków. Bryłek oprzytomniony krzykiem Mychy podniósł się, choć nie bez problemu, tamując skrawkiem koszulki krwotok z nosa.
– Co w was, kurwa, wstąpiło?! – krzyczała na niego. – Co wyście jej zrobili? Hej, Mała, żyjesz?
Podeszła do leżącej dziewczyny, ale ta nie zareagowała. Dyszała ciężko z szeroko otwartymi oczami, trzymając się za brzuch. W końcu Mała spojrzała koleżance w oczy, a ta zobaczyła w nich wyłącznie przerażenie i łzy spływające strumieniami.
– Chodź – powiedziała Mycha. – Wracamy do domku. A ty nawet, kurwa, nie podchodź! – krzyknęła do Bryłki, gdy ten próbował się do nich zbliżyć i coś powiedzieć.
– Mała, proszę – wydukał, ale żadna z nastolatek się nie obejrzała.
Ciąg dalszy w „Ponad Knieje”.