Tak, tak i jeszcze raz tak!
Po pierwsze: Coben. Zawsze, kiedy sięgam po jego książki jestem usatysfakcjonowana. Nigdy nie rozczarował, choć uległam jego urokowi dopiero rok temu. Wstyd się przyznać, ale tak właśnie było. Szybko nadrabiam zaległości pławiąc się w wolności i wielości wyboru, jak cierpliwy widz „Gry o Tron”, który czekał na koniec produkcji.
Po drugie: las! Tytuł był jak walentynka z osobistą dedykacją. Główny bohater, otoczenie, klimat, krajobrazy zmajstrowane przez moją wyobraźnię zgodnie z upodobaniami… Cud, miód i malina. Twist w ostatnim rozdziale był dobry. Nie tak dobry, jak w innych jego dziełach, ale to pewnie dlatego, że nauczona doświadczeniem snułam na jego temat różne domysły od połowy książki. Niestety Harlan nie udzielił mi odpowiedzi na najbardziej nurtujące mnie pytanie od pierwszej strony, ale cóż. Nie można mieć wszystkiego, a ja mogę żyć nadzieją na kolejną historię Wilde’a w przyszłości.
I po trzecie: kąpiel w wypracowanym przez autora kunszcie pisarskim. Podróż przez powieści Cobena jest szybka i pełna emocji. Skrojona na miarę każdego, kto lubi walkę ze sobą po przeczytanym rozdziale.
Inne polecane książki znajdziesz tutaj: