Wyobrażam sobie, że kiedy piszę te słowa drukarskie machiny przepuszczają przez swoje taśmy i kołowroty kolejne strony „Za lasami”. Ja niespiesznie komponuję kolejne zdania, a tam, kilka województw stąd słychać i czuć energetyzujący szelest papieru.
W między czasie piszę (oczywiście) i zajmuję się kolejnymi zadaniami wydawniczymi. Rozmawiam z ewentualnymi „głosami” do audiobooka, załatwiam terminal płatniczy (myślałam, że z dużym wyprzedzeniem, ale dwa tygodnie mogą nie starczyć, jeżeli próbujesz wejść w program „Polski bezgotówkowej”), organizuję sprzedaż w różnych miejscach, w tym w przestrzeniach internetowych, rozmawiam z recenzentami. Ośmielam się nawet planować terminarz publikacji drugiej części!
Premiera tuż tuż. Myślę o wszystkim tym, co mogło i może pójść nie tak. I choć mogę tworzyć różne scenariusze nic nie równa się z wyobrażeniami negatywnych recenzji.
W momencie, w którym podjęłam decyzję o self wiedziałam, że to przyjdzie. Pojawią się słowa ostrej kratki, nie ma co się łudzić, że będzie inaczej. Myślę, że przygotowuję się na to od tak dawna, że zdążyłam wychodować nową, grubą skórę. Tym bardziej, że bez wielkiego wydawnictwa w pierwszym rzędzie, parasola bezpieczeństwa, emisariusza pokoju będę przyjmowała ciosy bez znieczulenia.
Postanowiłam stać prosto i z godnością. Nie polemizować, przyjmować nauki na przyszłość. Może zostanę nazwana marną pisarką, ale hej! Zawsze pisarką! Jeżeli jest zapał, pomysły, wena i potrzeba myślę, że warsztat może stawać się coraz lepszy.
Pełen raport doświadczonych błędów obiecuję przygotować po miesiącu od premiery.